Mity polskie

Uwaga niemądra książka!

Autor: Jarosław Molenda

  • Wydawnictwo: Bellona
    Data wydania: 2016
    ISBN: 978-83-11-14151-3
  • Wydanie: papierowe
    Oprawa: twarda
    Liczba stron: 291
Znaczna część ludzi jest przekonana, że Hamlet trzymał czaszkę, kiedy zadawał swoje egzystencjalne pytanie o „być albo nie być”. W rzeczy samej przeprowadził ten monolog już w trzecim akcie, podczas gdy scena z czaszką jest w piątym. Ale świat nie chciał tego tak widzieć i dlatego sceny połączono razem. Historycy starają się oddzielać mity od rzeczywistości, a mimo to istnieją utarte twierdzenia, które wszyscy mniej lub bardziej biorą za pewnik. Dlatego niektórzy nazywają to syndromem Hamleta. Mity polskie stanowią próbę odkłamania pewnych obiegowych prawd, do których tak bardzo Polacy się przyzwyczaili. Walka z mitami nie jest prosta, co przyznawał nawet Napoleon, który powiadał, że łatwiej zwyciężyć w dziesięciu bitwach, niż pokonać jeden mit. Książka ta nie jest podręcznikiem historii Polski ani próbą napisania jej od nowa. To rodzaj podsumowania dotychczasowego stanu badań, wzbogaconego o najnowsze hipotezy i wnioski. z opisu wydawnictwa

Tematyka mitów historycznych zakorzenionych  w naszej świadomości jest mi szczególnie bliska. Wiem też dokładnie, ile wysiłku trzeba włożyć w walkę z mitami. Dlatego z ciekawością przyjęłam książkę Mity polskie Jarosława Molendy. Nazwisko autora wiele mi nie mówiło, praca oprawiona w twardą okładkę wygląda estetycznie, na końcu znajduje się rozbudowana bibliografia, przypisów nie brakuje także w tekście. Do lektury przystąpiłam więc pełna optymizmu. Jednak z każdą stroną optymizm ustępował miejsca zdumieniu przemieszanemu ze zdenerwowaniem…

Cóż, tak to już jest, że dzisiaj książki pisze każdy. A nauką (tak, panie Molenda, wbrew temu co Pan twierdzi historia jest nauką o wypracowanym warsztacie!) zajmować się jak widać można nawet mimo ewidentnych, merytorycznych braków. Skoro agentka ubezpieczeniowa może być autorytetem w sprawie szczepień, specjalista od budowy mostów może uchodzić za eksperta w dziedzinie lotnictwa to dlaczego filolog klasyczny nie miałby pisać o historii? I to o historii w bardzo szerokim zakresie – od wieku X do czasów Bolesława Bieruta. Szkoda tylko, że efekty tej działalności są nietrudne do przewidzenia…

Zdarzało mi się już czytać i recenzować książki słabe i bardzo słabe, ale czytając pracę pana Molendy po raz pierwszy zabrakło mi miejsca na notatki, tak jest najeżona błędami. I to pomimo tego, że ma ona charakter odtwórczy – Molenda niczego przecież sam nie bada. Zbiera jedynie w jednym miejscu wyniki pracy innych. Jak widać i to zadanie okazało się dla niego zbyt trudne. Braki w metodyce naukowej wyłażą tu niestety z każdej strony. Co gorsza, w bibliografii oprócz prac autorów będących autorytetami w swoich dziedzinach znajdują się kwiatki pokroju parszywych pisemek Henryka Pająka, będących jedynie bezwartościowymi propagandówkami. To dowodzi, że autorowi brakuje elementarnego zmysłu krytycznego, za to do bibliografii wrzucał wszystko jak leci – byle więcej.

Co więcej, mam wrażenie, że Molendzie udałoby się uniknąć ogromnej ilości błędów – wystarczyłoby żeby przeczytał to, co napisał i poświęcił temu chwilę refleksji. W rozdziale o Napoleonie autor najpierw pisze np., że Księstwo Warszawskie było bytem niemal niepodległym, zdolnym do samodzielnej egzystencji i nieobawiającym się sąsiadów, ale na kolejnych stronach książki dwukrotnie zaprzecza tym słowom pisząc, że Księstwo było niezdolne do prowadzenia samodzielnej polityki i w pełni uzależnione od Napoleona. Albo więc autor pisze bezrefleksyjnie to co mu palce na klawiaturze wystukają, albo mamy skrajnie odmienne definicje niepodległości…

Kolejną rzeczą jaka rzuciła mi się w oczy podczas lektury książki to powtórzenia. Molenda ma irytujący zwyczaj napisania akapitu, potem przepisania go po raz kolejny, innymi słowami. A na koniec znowu te same wnioski napisane są często po raz trzeci – jakby ktoś przeoczył te wcześniejsze. Nie wiem czy autor ma czytelników za półgłówków, którym trzeba wszystko trzy razy powtarzać żeby zrozumieli, czy może wydawca zażyczył sobie książkę o określonej objętości. A że materiałów brakowało to trzeba było wrócić do starego, dobrego wodolejstwa i powtórzeń.

Jednak najpoważniejszy zarzut jaki mam do tej książki to pisanie jej pod z góry założone tezy. W pierwszych rozdziałach, poświęconych wydarzeniom z przeszłości odległej, nie jest to jeszcze tak widoczne. Ale im dalej, tym gorzej. U Molendy nie ma miejsca na bezstronną analizę faktów. Nie analizuje on czy Piłsudski faktycznie stał za sprawą zniknięcia gen. Zagórskiego (mimo, że wiele wskazuje na to, że nawet jeżeli nie wydał bezpośredniego polecenia, to o całej sprawie przynajmniej wiedział). Dla Molendy wszystko jest jasne, bo Piłsudski dla niego jest po prostu podły, zawistny, mściwy i nieudolny. Ale nie dziwi mnie taka opinia wychodząca spod pióra kogoś, kto uważa prace Henryka Pająka za godne lektury i powołuje się na nie w przypisach. Przemycanie własnych poglądów w rozdziałach poświęconych gen. Zagórskiemu czy marszałkowi Śmigłemu – Rydzowi  jakkolwiek jest naganne, to można jeszcze jakoś próbować zrozumieć  – są to zagadnienia, które silne emocje wywołują wszak do tej pory. Czemu jednak służyć miało zakończenie rozdziału o Napoleonie akapitem o „gejowatym zachodzie” (sic!)? Tego naprawdę nie potrafię pojąć…

Oprócz tego mamy tu całą masę błędów faktograficznych i tez naciąganych do granic możliwości. Skąd Molenda wie np., że Czcibor „nosił się jak wiking”, skoro jedyna wzmianka o nim to jedno zdanie w kronice Thietmara? I co Molenda rozumie pod pojęciem stroju wikińskiego czy skandynawskiego? W czym miałby być odmienny od stroju słowiańskiego? Co więcej, pod Cedynią nie zginął N.N. brat Mieszka. On zginął dużo wcześniej, w bitwie z Wieletami prowadzonymi do walki przez saskiego banitę Wichmana. Tu znowu ujawnia się niedbalstwo Molendy, bo kilka stron przed tym lapsusem przywołuje on stosowny fragment kroniki Widukinda opisujący tę walkę. Autor myli nawet podstawowe pojęcia – karawaka i krzyż jerozolimski to nie jest to samo. Wystarczy pół minuty aby to sprawdzić i uniknąć kolejnej wpadki. W rozdziale poświęconym skrzydłom husarskim pisze z kolei, że skrzydła zawsze były dwa (dalej temu zresztą sam zaprzecza, pisząc o jednym skrzydle) i były noszone wyłącznie przez szeregowych husarzy. Według Molendy podoficerowie i oficerowie husarscy skrzydeł nie nosili. Wystarczy jednak spojrzeć na husarię przedstawioną na słynnej Rolce Sztokholmskiej aby zauważyć, że skrzydłami ozdobieni są zarówno zwykli husarze jak i jadący na czele wojsk chorąży czy hetman w otoczeniu oficerów. W dodatku autor walcząc z mitami sam nie uniknął wiary w owe mity. W tym samym rozdziale powtórzył znaną, internetową bzdurę o tym, jakoby husaria przegrała jedynie dwie bitwy. Takich mniejszych bądź większych błędów jest w książce całe mnóstwo. Ciężko znaleźć stronę bez błędu, uproszczenia bądź nagięcia jakiegoś faktu.

Książka miała być z założenia poświęcona obalaniu polskich mitów. Jednak brakuje w niej jakiejś konkluzji, postawienia kropki nad „i”. Molenda przedstawia jedynie fragmenty ustaleń innych badaczy, nie wnikając w głębszą analizę tychże. Może byłoby to zaletą, gdyby nie wspomniana już wyżej skłonność autora do pisania pod tezę. Istnieje więc uzasadniona obawa, że argumenty które tych tez nie potwierdzają nie znalazły się po prostu w książce.

Osobne dwa słowa trzeba poświęcić wydawnictwu Bellona. To szacowne niegdyś i dbające o jakość wydawnictwo obecnie uległo tabloidyzacji. Wydaje byle co, byle jak, byle taniej i byle zarobić. Książka Molendy jest tego doskonałą ilustracją. W redakcji książki znalazło się miejsce dla pani odpowiedzialnej za korektę i dla pani od redakcji merytorycznej. Czym owe panie zajmowały się w godzinach pracy nie wiem, ale na pewno nie tym czym powinny. Książka jest pełna literówek (legat papieski raz jest tu Cesarinim a raz Casarninim) i nielogicznych zdań. Pani od redakcji merytorycznej nie zdziwiła np. obecność kronikarza Thietmara z Magdeburga (!). Nie zauważyła też różnicy między Władem II Smokiem a Władem III Palownikiem – Władysława Warneńczyka w wyprawie na Turcję wspierał wszak ten pierwszy – Palownik był wtedy jeszcze dzieckiem.

Podsumowując – jest to publikacja kompletnie bezwartościowa. Jako konkluzję chyba najlepiej zacytować w tym miejscu słowa samego autora, zamieszczone na stronie 233 – „… historykom zwyczajnie nie chce się sprawdzać każdego faktu opowiadanego przez świadka; później przepisują jeden od drugiego i dzięki temu wymyślona legenda z upływem czasu zyskuje znamiona prawdy niepodważalnej”. Szczerze mówiąc to zdanie, zamieszczone w tak nieudolnie odtwórczej pracy, poprawiło mi humor po jej trudnej lekturze…

Kategorie wiekowe: ,
Wydawnictwo:
Format:

Author

Z wykształcenia archeolog-bronioznawca. Miłośniczka wszystkiego co stare.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content