Turbopatriotyzm

Autor: Marcin Napiórkowski

  • Wydawnictwo: Czarne
    Data wydania: 2019
    ISBN: 978-83-8049-901-0
  • Wydanie: papierowe
    Oprawa: miękka
    Liczba stron: 320
Kto chce lepiej zrozumieć współczesną Polskę, powinien uważniej przyjrzeć się jej modelom patriotyzmu. Naszą sferę publiczną organizuje nie zderzenie dwóch partii, lecz znacznie od niego głębszy podział na Polskę Uśmiechniętą, której symbolem stał się czekoladowy orzeł Bronisława Komorowskiego, i Polskę Ufortyfikowaną – kroczącą w Marszu Niepodległości i opisywaną barwnie w przemówieniach polityków prawicy. To softpatriotyzm i turbopatriotyzm. Z jednej strony otwartość, optymistyczny pochód ku przyszłości, ale też zadowolenie, które łatwo zmienia się w samozachwyt i pełne pogardy ignorowanie tych, którzy w wyobrażonym „marszu na Zachód” pozostali z tyłu. Z drugiej – lęk przed obcością i utratą tożsamości, fascynacja przeszłością, ale też godna uwagi umiejętność przywracania dumy i godności.

Partyjna polityka jest tu zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. Popkultura i dzieła starych mistrzów, centra miast i najdalsze peryferia internetu, moda i gry komputerowe… To wszystko pola bitew, na których toczy się dziś walka między dwoma modelami tożsamości. „Mitologia pamięci”, „partyzantka semiologiczna”, „muzeum fantazmatyczne”, „retrotopia” i wiele innych – Marcin Napiórkowski, semiotyk kultury, rozkłada współczesny patriotyzm na czynniki pierwsze. Choć o badanych zjawiskach pisze często z ironią i dystansem, Turbopatriotyzm jest książką pełną szacunku i badawczej ciekawości. Bo bez rzetelnej próby zrozumienia tych, z którymi się nie zgadzamy, nie ma mowy o przekonaniu ich do naszej wizji świata. z opisu wydawcy

Z recenzowana książką mam zasadniczy problem. Jest ona zbyt powierzchowna, zbyt publicystyczna, zbyt naskórkowa, a przez to nie pomaga zrozumieć fenomenu odrzucania przez młode pokolenie liberalizmu, który dominował w Polsce w latach dziewięćdziesiątych XX wieku – pierwszego dziesięciolecia XXI wieku. Nie oznacza to, że wiele interpretacji autora nie jest ciekawe. Zrywa on z prostackim podziałem na dwa plemiona polityczne. Mimo to, niestety rozważania autora bardzo rozczarowują, gdyż nadmiernie upraszcza on sytuacje w Polsce, a przez to jego analiza jest mało przydatna.

Oczywiście na plus książki można zauważyć, że nie próbuje on interpretować różnic w Polsce przez pryzmat zderzenia dwóch partii (wejście do parlamentu lewicy, oraz neoendeckiej i konserwatywnej prawicy sprawia, że ten podział jest jeszcze mniej użyteczny niż się wydawał), ale dwóch modeli patriotyzmu: na Polskę uśmiechniętą symbolizowaną przez „czekoladowego orła Bronisława Komorowskiego” i Polską ufortyfikowaną, kroczącą w Marszu Niepodległości. Tyle, że taki podział jest równie adekwatny do opisu Polski, co próbę dzielenia Polski na kraj PO i PiS.

Przede wszystkim autor przeciwstawia „turbopatriotyzm” „softpatriotyzmowi”, co ilustruje nawet tabelką (s. 45). Tyle, że rzeczywistość jest bardziej skomplikowana. Po pierwsze analizuje on razem patriotyzm prezentowany przez ludzi związanych z PiS i innymi ugrupowaniami prawicowymi (Ruch Narodowy, Konfederacja). Tymczasem nie są to zjawiska identyczne. Dobrze to widać po wizji polityki wschodniej, która w wykonaniu PiS jest kontynuacją polityki PO, a ugrupowania bardziej na prawo odrzucają ją. Podobnie PiS nie jest antyizraelski, w tym względzie Kaczyńscy czy ambasador Magierowski nie różnią się od polityków PO, podczas gdy Ruch Narodowy czy Konfederacja (czyli sojusz narodowców z korwinistami) jest raczej antyizraelska. PiS nawiązuje do Piłsudskiego, podczas gdy narodowcy do Dmowskiego. Nie trzeba tutaj dodawać, że w samym PiSie mamy różne postawy – od nawiązujących do sanacji po endeckie. Sprowadzania PiS i narodowców do jednego mianownika powoduje popełnianie prostych błędów. Oczywiście po drugiej stronie też nie ma jednego obozu. Inne stanowisko przyjmuje Razem, inne SLD, inne Wiosna, inne liberałowie (po części dawna nowoczesna), nie mówiąc o PO. Po prostu nie da się podzielić Polski na dwie. To zabieg publicystyczny i polityczny, a nie opis rzeczywistości. Nawet jeśli możemy dostrzec wspólne elementy w patriotyzmach/nacjonalizmach prawicowych, to istnieją pomiędzy nimi też spore różnice. Naród krwi Winnickiego, to nie jest to samo co naród kultury Ziemkiewicza. Nie przepadający za Izraelem Ziemkiewicz, antysemita Michalkiewicz to nie to samo co Widstein (ojciec i syn) czy Perreira. W Polsce nie ma jednego nacjonalizmu/patriotyzmu/turbopatriotyzmu, ale jest ich wiele.

Po drugie w głównych ugrupowaniach politycznych współistnieją różne postawy, a różnice między dwoma głównymi ugrupowaniami są realnie mniejsze niż różnice w samych obozach. To zresztą tłumaczy fenomen łatwego zmieniania barw partyjnych między głównymi ugrupowaniami. W 2006 roku Kluzik-Rostowska, Poncyliusz, Kowal, Sikorski, czy Giertych byli po stronie PiS, lub byli ministrami w rządzie Marcinkiewicza lub Kaczyńskiego. Dziś wszyscy ci politycy są parlamentarzystami PO, lub są z nią związani. Z drugiej strony Morawiecki był przymierzany do roli ministra w rządzie Tuska, a Gowin był ministrem i kandydatem na przewodniczącego PO, a Saryusz Wolski europarlametarzystą PO. Dziś jeden jest premierem rządu PiS, a drugim wicepremierem w rządzie PiS, a trzeci europarlametarzystą PiS. Co więcej politycy ci zasadniczo nie zmienili poglądów, nawet jeśli manifestują je ciut inaczej. Giertych czy Sikorski nie są politykami bardziej otwartymi niż byli kiedyś. O ile antypis przeciwstawia nowoczesność tradycyjności PiS, to często różnica polega na doraźnej rywalizacji politycznej, a nie realnym różnicom światopoglądowym. Dobrze pokazuje to postrzeganie marszów równości. PO niby jest za, ale jak przychodzi co do czego to prezydenci z ramienia PO na wschodzie Polski są przeciw. Dzieje się to tak, gdyż główne partie polityczne w Polsce dzielą raczej personalia niż program polityczny. Różnica między PO a PiS jest podobna do tej między demokratami a republikanami w USA (przynajmniej do czasu kiedy w obu partiach nie wzięły górę skrajne skrzydła): różnica jest, ale część demokratów jest równie konserwatywna co republikanie. Wspominane przez Napiórkowskiego Muzeum Historii Polski inicjował minister z ramienia PiS, a dziś senator PO Ujazdowski, budowę kontynuowały rządy PO i PiS, a w ramie programowej są historycy wiązani z obydwoma partiami. Tak więc dualizm turbopatriotyzmu i softpatriotyzmu jest dosyć sztuczny. Postaw w Polsce jest więcej i nie da się ich sprowadzić do dwóch mianowników, podział polityczny nie dzieli Polskę na liberałów-softpatriotów kontra konserwatystów-turbopatriotów, a mamy kilka odcieni lewicy, spór liberałów i konserwatystów z konserwatystami, przy czym na prawo są jeszcze konserwatyści i narodowcy. W niektórych kwestiach lewicy jest bliżej do prawicy niż do liberałów, w innych po jednej stronie jest lewica, a po drugiej liberałowie i konserwatyści. Do tego polskie podziały polityczne można by opisać jako spór dwóch dogmatycznych obozów, przy istnieniu symetrystów zarówno na lewo jak prawo od mainstreamu politycznego.

Za uproszczoną wizją podziałów w Polsce idzie niezrozumienie zjawisk społecznych. Autor uważa, że być może za porażkę prezydenta Komorowskiego odpowiadał czekoladowy orzeł (s. 12). Stanowisko to jest dosyć absurdalne. Prezydent przegrał wybory, gdyż PO przegapiła zmianę społeczną, niezadowolenie społeczeństwa, któremu wzrosły aspiracje, ale nie wpływy i w części którego powstało poczucie nieadekwatności między samozadowoleniem rządzących, zmęczonych sprawowaniem władzy, wyzutych z nowych pomysłów politycznych, którym brakowało wizji, a brakiem poprawy standardu życia. To nie wielkie narracje decydowały o postawach elektoratu, ale rozżalenie brakiem realizacji poprawy losu. To co było gwoździem do trumny kampanii Komorowskiego, to hasło zmień pracę, weź kredyt, a nie czekoladowy orzeł. Podobnie w 2015 roku to lepiej prawica wyczuła nastroje społeczne niż liberalna prawica. W 2019 roku mieliśmy bardziej do czynienia z obroną zmian społeczno-ekonomicznych wprowadzanych przez rządzących niż obroną prawicowej narracji. O ile na plus można policzyć autorowi, że nie doszukuje się w polskich sporach szukania wpływu Rosji, to w jego opisie zabrakło tego wątku. Pewnie nie do końca pasował do wizji zawartej w książce, także dlatego, że dziś podobne spiskowe teorie możemy spotkać zarówno w środowiskach liberalno-lewicowych (Piątek), jak prawicowych (krąg Macierewicza). Podobnie wyszukiwanie komunistycznych korzeni wśród polityków PiS pokazuje, że wraz z zmierzchem postkomunizmu jako obozu politycznego, to swoista dekomunizacja pojawiła się na sztandarach liberalnych. Rozliczanie Piotrowicza za przeszłość, a nie teraźniejszość pokazuje bliskość spojrzenia na świat, tych spod znaku czekoladowego orła, co zwolenników kultu żołnierzy wyklętych. W tym miejscu przypominam, że dzień kontrowersyjnej powojennej partyzantki (Narodowy Dzień Pamięci Żołnierzy Wyklętych) zawdzięczamy (piszę to z przekąsem) prezydentowi Komorowskiemu.

Praca składa się z 7 esejów: Turbopatriotyzm i softpatriotyzm, Ojkofobia, antypolonizm i inne kradzione pomysły, Kto za to płaci, Międzynarodowa partyzantka semiotyczna, Budujemy Muzeum Polokaustu, Lęk przed rozpuszczeniem się, Polityka przyszłości i polityka przeszłości.

Co do wstępu, to nie jestem przekonany do przeciwstawiania turbopatriotyzmowi softpatriotyzmowi. Prezydent Komorowski był politykiem, którego wizja patriotyzmu była dosyć tradycyjna, mimo czekoladowego orła. Tak jak pisałem trzeba pamiętać, że to on ustanowił dzień żołnierzy wyklętych. Co prawda z inicjatywą wyszedł L. Kaczyński, ale B. Komorowski podtrzymał projekt, a PO głosowała za nim. W pierwszym rozdziale, który wprowadza rozróżnienie między softpatriotyzmem, a turbopatriotyzmem autor omawia m.in. fenomen marszów niepodległości. Autor nie zauważa, że główny nurt prawicy jest także poza gronem organizującym marsz. Pewne próby przejęcia go w 2016 i 2018 roku przez obóz PiS zakończyły się niepowodzeniem z ich strony. Marsz niepodległości wyrósł w opozycji do liberalnej prawicy, ale główna partia prawicowa jest poza nim. W drugim rozdziale autor ma rację dostrzegając różnice między prawicą neoendecką, a prawicą PiS. Autor ten ma rację, że rządzący Polską od 2015 roku pomija antysemitów, rasistów i w dużym stopniu tropicieli spisków (tutaj jednak jest różnie). Autor ma rację, że owi rządzący budują własny język (s. 56-57), tyle że przecenia ich znaczenie. Nie są one tak samo istotne jak 500+ (s. 58). Autor zbyt lekko podkreśla różnice między narodowcami, a obozem na razie rządzącym w Polsce (s. 58). Autor niezbyt konkretnie użył słowa faszyzm, który często jest używany bardzo niekonkretnie i zamiast służyć opisywaniu postaw politycznych staje się inwektywą bez definiowania.

Trzeci rozdział dotyczył finansowania patriotyzmu i promowania go, oraz obecności różnych narracji w popkulturze. Tutaj też można mieć zastrzeżenia do interpretacji Napiórkowskiego. Tak interpretował on Seksmisję przez pryzmat lęków przed feminizmem (s. 127). Film Machulskiego był raczej alegorią przeciw totalitaryzmowi, który był nakręcony w kraju autokratycznym. Film nie mógł wprost krytykować demokracji ludowej. Czytanie filmu Machulskiego bez kontekstu historycznego wypacza jego sens. Autor wiele miejsca poświęca dyskusji, kto powinien zagrać w serialu Wiedźmin Ciri (s. 128-130). Autor trochę naśmiewa się z prawicowej krytyki obsadzania aktorów o innym kolorze skóry niż było to w oryginale. Tak naprawdę jednak nie ma żadnego powodu, aby zmieniać oryginał.

W rozdziale 4 sporo miejsca autor poświęca Gwiezdnym Wojnom. Nie do końca on rozumie krytyków najnowszych epizodów. Związany jest on z posunięciami Lucasfilm, które uznało, że dawny Expanded Universe nie jest prawowitym kanonem Star Wars, ale stały się legendami – przestały był częścią historii tamtej Galaktyki. To zrodziło bardzo ostry rozłam wśród fanów Gwiezdnych Wojen, na tych, co uznają tamtą decyzję, albo ją hejtują. Za tym stoi zresztą kwestia pozycji fanów w fandomie Star Wars. Okazało się, że dzięki decyzji Lucasfilm osoby, które do tej pory górowały znajomością olbrzymiego kanonu Star Wars (w skład niego wchodzą nie tylko filmy, seriale animowane, ale też komiksy i powieści – najczęściej bardzo marnej jakości), nagle dysponują taką wiedzą jak nowe pokolenie fanów. Oczywiście wśród krytyków trylogii Disneya (Przebudzenie Mocy, Ostatni Jedi, Skywalker. Odrodzenie) znajdują się też zwolennicy alt-prawicy, którzy krytykują fakt, że  główna bohaterka jest kobietą (w tym miejscu trzeba powiedzieć nie do końca dobrze napisaną i zagraną). Tyle, że bardzo często  te same osoby krytykują Rey, to marzą o powrocie Mary Jade do kanonu Star Wars, bo to jest ich EU. Jedna postać kobieca im się nie podoba, podczas gdy druga jak najbardziej tak. Duża część osób hejtujących Ostatniego Jedi bronią Skywalker. Odrodzenie. A to dlatego, że ten ostatni film nawiązuje go bardzo kiepskich komiksów, które należały do najbardziej złych elementów Expanded Universe. Tak więc w tym względzie krytyka K. Kennedy jest dużo bardziej skomplikowana, a jej feminizm jest raczej pretekstem do krytyki niż jej sednem. Autor powołuje się na krytykę Rogue One poczynioną przez Zychowicza (s. 151), tyle, że dla środowiska fandomu star wars jest ona kompletnie niereprezentatywna. Rogue One jest najlepiej odbieranym filmem Star Wars przez fanów od czasów Powrotu Jedi. Dotyczy to też alt-prawicowych fanów Star Wars. Tu mamy kolejny problem z tą książką. Wypowiedzi skrajne, nie reprezentatywne dla środowiska służą mu do ilustrowania swoich tez. Często to jednak są poglądy mniejszościowe w danym środowisku.  Autor przytoczył wywody Żiżka dotyczące Star Wars (s. 153-156). Oczywiście Anakin jest postacią mesjanistyczną, ale przywrócił on równowagę Mocy w odległej Galaktyce po zniszczeniu zła (czyli zamordowaniu Palpatine`a). Jedi przed wykonaniem rozkazu 66 byli zepsuci, dalecy od swoich ideałów i ich upadek był niezbędnym elementem przywrócenia równowagi Mocy.  Tak więc albo Napiórkowski źle streścił wywody Żiżka, albo Żiżek nie zrozumiał tego, co analizował. Pewnie to drugie, bo analizując wypowiedz Brauna o sensie Star Wars Napiórkowski nie popełnia błędu w rozumieniu wywodów reżysera i publicysty (s. 156-159). Tyle, że znów je przecenia. Co więcej Napiórkowski popełnia prosty błąd. Uważa, że zdanie aktora jest istotniejsze dla zrozumienia czym jest film, w którym występuje niż opinia osób przypadkowych, widzów. Tyle, że sam aktor (w tym przypadku M. Hamill) jest po prostu wynajętym rzemieślnikiem, który został wynajęty, a nie twórcą danego filmu. Dane dzieło jest tworzone przez reżyserów, czy scenarzystów, a aktorzy to wynajęte postacie, nawet jeśli dodają od siebie własne kwestie. Większość fanów, którzy ewidentnie związani są z poglądami reprezentowani przez alt-prawicę jest daleka od  podobnych interpretacji. Za to Napiórkowski nie rozumie fenomenu teorii fanowskich dotyczących Gry o Tron (s. 162). Nie mają one większego związku z prawicowością, czy prawicową partyzantką semiotyczną. Nie byłoby tego fenomenu bez dwóch czynników: powolności w pisaniu przez G. R. R. Martina, który sprawia, że między wydaniem poszczególnych tomów mijają lata, oraz umieszczaniu przez autora wielu aluzji, które zapowiadają przyszły rozwój wypadków. Na koniec rozdziału autor czyni nawiązanie do faszyzmu. Tyle, że zjawisko czytania literatury, czy oglądania filmów przez pryzmat własnych poglądów jest dosyć powszechne i nikt nie ma na to monopolu.

Co do rozdziału piątego i sporu PO z PiS o Muzeum II wojny światowej (s. 175-185), to jestem ciekawy, czy Napiórkowski oglądał samą wystawę. Jeżeli tak, to być może zauważyłby, że w pierwotnej wystawie obecny był bardzo polski sposób opisania II wojny światowej (Zaolzie, II RP), który miał się nijak do dyskusji politycznej o niej. Zakończenie wystawy rzeczywiście było trochę kiczowate, a osoba bez wiedzy historycznej mogła się pogubić w muzeum i nie zrozumieć, jak wyglądała wojna. Oglądanie samodzielne muzeum wymagało po prostu wiedzy. W każdym razie można odnieść wrażenie, że spór nie dotyczył wizji zawartej w muzeum, ale muzeum stało się kolejnym rekwizytem rywalizacji politycznej, gdzie nie ważne co się mówi, ale kto mówi. Oczywiście muzeum prezentowało uniwersalistyczny charakter wojny, ale temperatura konfliktu raczej związana jest z konfliktami personalnymi. Zapewne bez zacietrzewienia politycznego ten spór wyglądałby inaczej. Następnie autor analizuje problem powstającego Muzeum Historii Polski (s. 185-195). Tutaj jednak prace nad muzeum kontynuowane były zarówno za PiS jak PO, to muzeum ma jednak dwóch rodziców.

W rozdziale siódmym autor przypominając kuriozalną inscenizację ślubu Pileckiego zwraca uwagę, że prawica skierowana jest w przeszłość (s. 231). To znów zbyt wielkie uproszczenie. Przecież Chiny też mówią o przywracaniu należnej pozycji Chinom. Zawsze były dwa sposoby na przekonywanie ludzi do zmian. Albo głoszenie hasła powrotu do tego co było kiedyś, a zostało wypaczone lub do postępu. Rozdział ten zresztą pokazuje problem tej książki. Autor nie zauważa, że wielkie narracje jeśli za nimi nie stoją problemy społeczne nie działają. Zwycięstwo republikanów nad demokratami było efektem kryzysu amerykańskiej klasy średniej, a nie backlashem jak chciał Th. Frank. PiS nie wygrał wyborów dzięki mitowi smoleńskiemu, ale dopiero kiedy odrzucił i schował go i na sztandary wyniósł 500+.

Tak więc podsumowując moją recenzję. Książka jest na pewno ciekawa. Uważam jednak rozważania autora za zbyt ogólne, zbyt mocno próbuje budować syntezę i uogólniać wnioski. W rezultacie buduje on zbyt uproszczony obraz. Sprowadzenie sporów politycznym do wymiaru kulturowego nie pozwala dobrze go zrozumieć. Za wymiarem kulturowym najczęściej stoi odwoływanie się do różnych elektoratów i ich interesów społeczno-gospodarczych. W Polsce mamy bardzo wiele konserwatyzmów, tak samo jak jest wiele lewicowości. Bardzo często autor też czyni reprezentantem odosobnionych poglądów reprezentantami dla środowisk prawicowych. Przez to znika różnorodność postaw prawej strony. Dużo sensowniejsze  byłoby ograniczenie się do jedynie jednego z środowisk (np. korwinistów i narodowców), gdyż wtedy obraz byłby bardziej jednoznaczny. Lepszą niż Napiórkowskiego analizą elektoratu PiS była praca M. Gduli.

Podsumowując swoją książkę Napiórkowski konkluduje, że dla myślenia o przyszłości trzeba zrozumieć turbopatriotyzm (s. 254). Nie sądzę, aby miał rację. Sukces prawicy to efekt przemian społeczno-gospodarczych. Naprawdę kuriozalne dziś brzmi stwierdzenie, że przyszłość może być lepsza (s. 255). Dziś z prawicową wizją głównie konkuruje strach przed katastrofą ekologiczną, czy narastaniem nierówności. Aby można pozytywnie patrzeć na przyszłość musi rosnąć dobrobyt. Kiedy pojawia się na horyzoncie kryzys i obawy przed nim, to trudno o patrzenie w przyszłość.

Kategorie wiekowe: ,
Wydawnictwo:
Format: ,

Author

doktor habilitowany historii w zakresie historii starożytnej i adiunkt w Zakładzie Historii Starożytnej Uniwersytetu w Białymstoku. Autor książek "Konsolidacja Cesarstwa Rzymskiego za panowania Aureliana 270-275" (wyd. Avalon, 2007) i Jowisz, Jahwe i Jezus. Religie w Historia Augusta (wyd. Sub Lupa, 2015)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Skip to content